Rozejrzyjmy się dookoła: czy w naszym otoczeniu nie ma osób piszących książki? Z całą pewnością są! I to w każdym regionie – również na Mazowszu. Wydawnictwo Novae Res z Gdyni, nie bez kozery należące do grupy wydawniczej Zaczytani, wypuściło niemal serię książek mazowieckich autorów, którzy zabierają nas w podróż śladem kryminalnej zagadki, rozpalają czytelnicze zmysły historiami miłosnymi oraz pokazują świat powieści obyczajowych z nowej perspektywy. Jakie niezwykłe historie mają do przekazania? Przekonajmy się sami!
Bohater książki Patelnią w łeb, Sasza, prowadzi biuro podróży specjalizujące się w ekstremalnych wycieczkach. Najwyraźniej mało mu wrażeń, bo gdy jeden z jego klientów zostaje brutalnie zamordowany, postanawia wcielić się w postać detektywa. Sasza ma osobisty powód, by dowiedzieć się, jakie motywy kierowały mordercą, i nie spocznie, póki nie dopnie swego. A nie będzie to łatwe zadanie, gdyż głównymi podejrzanymi w jego prywatnym śledztwie są atrakcyjne kobiety z branży porno… Czy uda mu się oprzeć ich wdziękom i zakończyć swoją ambitną misję sukcesem?
– Ktoś mu odciął – zaczął mężczyzna, skrzywił się, po czym wskazał na swoje krocze. – A potem włożył do jego własnych ust. Miał też obcięte palce. Jeden z kciuków wsadzono mu w tyłek. Policja twierdzi, że wygląda to na zbrodnię na tle seksualnym. Sam nie mam co do tego wątpliwości. Przeczytałem sporo kryminałów.
Autorka książki, Gina Lewicz, od dziecka wiedziała, że chce pisać. Jako antropolog z wykształcenia lubi obserwować ludzi, zadawać im niełatwe pytania i badać ich reakcje. Jednak to zwłaszcza rodzina dostarcza jej inspiracji do tworzenia kolejnych utworów. To, co dla wielu jest groteską, dla niej codziennością, żartuje z powagą na twarzy. Ponieważ – jak mówi – jej życie to dramat, doskonale zna ten rodzaj literacki. Być może to sprawiło, że została półfinalistką Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej 2013. Ukończyła także kurs szybkiego czytania, ale – jak utrzymuje – znacznie szybciej pisze, niż czyta.
Autorka sprytnie wykorzystuje grepsy ze znanych powieści czy filmów, wplatając je do akcji książki. Nie ustrzegła się natomiast pewnych powtórzeń: kilka razy pod rząd rozpoczyna podrozdziały słowem „mężczyzna”, jakby występujący w tych miejscach człowiek nie miał imienia. W ten sposób dochodzi do śmieszności:
Mężczyzna udał się do typowo męskiego baru.
I jeszcze jedno: czy aby o dwóch mężczyznach/facetach nie należałoby pisać „obaj”, a nie „oboje”? Co nie zmienia faktu, że książkę czyta się szybko, a samo zakończenie jest… co najmniej zaskakujące.
Przyznam, że nie przepadam za modnymi ostatnio tatuażami. Dlatego początkowo nie byłem pozytywnie nastawiony do Madelaine – bohaterki dylogii Teraz mogę wszystko autorstwa Natalii Popławskiej. Trzydziestoletnia atrakcyjna rozwódka właśnie rozpoczyna nowy etap w życiu. Nie ma jednak zamiaru odgrywać roli stereotypowej samotnej matki. Koniec z facetami, koniec z uległością, koniec z konwenansami. Czas zacząć żyć na własną rękę i spełniać marzenia. Na początek wolności… no właśnie: upragniony tatuaż.
Ale nadchodzi moment, w którym Madelaine zaczyna tęsknić za bliskością i czułością. Portale randkowe nie spełniają jej oczekiwań. Czy którykolwiek ze spotkanych przez nią mężczyzn zasługuje na to, by w pełni mu zaufać? Jeśli tak, to jest to ekscentryczny, egocentryczny, ale przyjacielski, tatuażysta czy władczy, wyrafinowany biznesmen? Beztroska zabawa zamienia się w szereg trudnych do podjęcia decyzji, z których jedna wydaje się gorsza od drugiej…
Teraz to dopiero się wkopałam, byłam w sytuacji bez wyjścia, a każdy wybór, którego dokonam, ściągnie ból na jednego z mężczyzn.
Natalia Popławska pochodzi z Łodzi, zaś los rzucił ją do podwarszawskiego Brwinowa. Niepoprawna marzycielka z głową pełną romansów. Tworzy książki o kobietach i dla kobiet, aby poczuły, że naprawdę mogą wszystko. Inspiracji szuka w filmach anime oraz podczas spotkań ze znajomymi.
Teraz mogę wszystko ma kilkoro narratorów. Główną osobą jest wspomniana Madelaine (Mady), ale pojawiają się również Bastien i Ozy. Co ciekawe, obaj panowie okazują się być braćmi przyrodnimi. Upojna noc z jednym z nich kończy się dla Madelaine gorzką lekcją, po której młoda kobieta wyrzeka się jakichkolwiek pozytywnych uczuć wobec braci Molie. Jednak zachęcona słodkimi słówkami drugiego postanawia dać mu jeszcze jedną szansę – dla dobra swojego i swojej córki, Cheryl. Nawiasem, wypowiedzi czterolatki oraz jej dystyngowany styl bycia niejednego dorosłego wprawiały w osłupienie.
Co jest wynikiem prawdziwej miłości, a co jest efektem perfidnej manipulacji? Do czego są zdolni obaj bracia? Kto tak naprawdę jest godny współczucia, a kto pogardy? I czy patchworkowa rodzina Molie nauczy się w końcu żyć w zgodzie? Wychodzące na jaw mroczne tajemnice nieoczekiwanie mogą pomóc w podejmowaniu pewnych decyzji…
Na początku opisu tej dylogii zaznaczyłem, że – ze względu na tatuaże – Madelaine nie budziła mojej sympatii. Jednak moje podejście do niej zmieniało się. Okazała się być osobą dobrze poukładaną, a jej kłopoty sercowe nie wpływały negatywnie na bardzo ciekawą pracę w nietypowej, przyjaznej czytelnikom, księgarni.
Intryga jest również przyczyną wieloletniego nieporozumienia Gosi i Rafała – bohaterów książki Zapomniałem się pożegnać, a Ty nie poczekałaś. Trzydzieści lat temu serce Gosi zostało złamane. Rafał, jej pierwsza wielka miłość, wyjechał bez pożegnania. Przez całe dorosłe życie kobieta była przekonana, że po prostu ją porzucił.
Nie udało mi się, niestety, znaleźć żadnych informacji o autorce książki, Joannie Kuźniewskiej, która dopiero wchodzi na polski rynek czytelniczy. Mam jednak nadzieję, że wkrótce pojawią się jej następne publikacje i wówczas nie będzie z tym problemu.
Po wielu latach, dzięki mediom społecznościowym, Gosi udaje się odnaleźć Rafała. Okazuje się, że oboje zadają sobie to samo pytanie: dlaczego ich związek zakończył się w taki sposób? Wspólnie dochodzą do przekonania, że komuś bardzo zależało na tym, aby ich rozdzielić. Teraz, gdy Gosia już wie, że padła ofiarą perfidnej intrygi, będzie musiała przewartościować swoje życie. Zaczęła szukać pomocy u psychoterapeuty. Awansowała w pracy, podwyższała swoje kwalifikacje. Nieudane małżeństwo, toksyczne związki z mężczyznami i depresja są już za nią, ale jak wybaczyć tym, którzy pozbawili ją tego, co najważniejsze – miłości?
Książka Zapomniałem się pożegnać, a Ty nie poczekałaś skłania do myślenia. Pokazuje bowiem, jak trudno poradzić sobie z manipulacjami, jak ciężko zakończyć toksyczne relacje. Z drugiej zaś strony udowadnia, że prawdziwa przyjaźń może być zbawienna. Choćby po to, aby uświadomić sobie tę przeciwwagę, warto sięgnąć po nią.
Początek książki Dżdżysty fus Michała Stefańczyka zaczyna się od kilkukrotnych powtórzeń tych samych sytuacji – niczym w „Dniu świstaka”. Bohater powieści, Jerzy Osono, jest zakochany w… dywanach. Paradoksalnie, dzięki temu pozna swoją żonę.
Strzała amora dosięgła mnie w najmniej spodziewanym momencie, na szczęście była niewielkich rozmiarów, więc delikatnie usunąłem ją z lewego pośladka i opanowałem grymas bólu, przeczuwając nadchodzące chwile rozkoszy.
Wszystko jednak rozpoczyna się od małej metalowej kulki tkwiącej w brzuchu młodego mężczyzny, Jerzego Osono. Ten niepozorny przedmiot okazuje się mieć ogromne znaczenie w jego życiu. Podczas trwającej wiele godzin rozmowy z profesorem medycyny, który stara się ze wszystkich sił pomóc swojemu pacjentowi, podróżujemy wraz z bohaterem po świecie jego wspomnień. Spotkanie z florencką mafią, tajemniczy wybuch atomowy, kontakty z pozaziemską cywilizacją – wszystko jest tu nieprawdopodobne, a jednak zupełnie możliwe… Groteska miesza się ze śmiertelną powagą:
… tata dziś postanowił umrzeć… (…) Na dziś mu wyznaczyli termin, żeby ze wszystkim zdążyć, w urzędach teraz ciężko z terminami. Więc musi dziś…
… mamy jeszcze dwie zupy jarzynowe z wczoraj. Nie chce pan? W promocyjnej cenie. / E, nie dwóch nie zjem. Nie można jednej? Bym wziął. / Niestety, zupy sprzedajemy tylko parami.
Jak się okazuje, sny bywają bardziej realne od rzeczywistości, zaś przyczyna wcale nie musi prowadzić do skutku. Oniryczna atmosfera książki zmusza do refleksji nad tym, co kryje się w najdalszych zakamarkach naszej pamięci.
Michał Stefańczyk – to kolejny autor, o którym niczego nie wiem. Może to i dobrze, że są tacy pisarze, o których mówią ich dzieła?