Przedwojenna Warszawa okiem Człowieka Kina

R

Urodził się 11 listopada. Jak Stanisław Janicki wspomina przedwojenną Warszawę? Między innymi o to zapytał Roman Soroczyński.

Chyba wszyscy znają nazwisko Stanisława Janickiego. Pamiętamy wspaniałe programy telewizyjne W Starym kinie; z przyjemnością słuchamy, emitowanych przez Radio RMF Classic, audycji z cyklu Odeon; od czasu do czasu trafiamy na Jego książki.

Stanisław Janicki urodził się 11 listopada 1933 roku. Zatem dzisiaj kończy 89 lat. Zamiast laurki publikuję pierwszą część wywiadu ze znakomitym znawcą kina. Głównym tematem rozmowy jest przedwojenna Warszawa.

Roman Soroczyński: – Pochodzi Pan z Czechowic-Dziedzic i w 1995 roku przyjechał Pan na stałe w rodzinne strony, a konkretnie do Bielska-Białej. Długie lata spędził Pan jednak w Warszawie. W 1939 roku wojna wygnała Pana rodzinę z miasta. Jakie wspomnienia z okresu przedwojennego zachowały się w Pańskiej pamięci?

Stanisław Janicki: – Mój Ojciec pracował w firmie Standard-Oil (później nazywała się ona Standard-Mobil [według innych źródeł – Standard-Nobel w Polsce S.A. – przyp. RS], Vacuum Oil Company S.A.). W czasie I wojny światowej, jako 17-latek, został wcielony do armii Habsburgów. Po zakończeniu wojny nie miał zawodu, ale interesowały go sprawy ekonomiczno-buchalteryjne i organizacyjne. W czasie powstania śląskiego był komendantem powstańczego punktu w Nierodzimiu koło Skoczowa. W ówczesnych firmach poszukiwano byłych mundurowych. Ojciec dosyć szybko awansował, dzięki czemu rodzina zamieszkała na skraju rafinerii w Czechowicach. Tam się urodziłem. Nawiasem, dopiero później nastąpiło połączenie i miejscowość do chwili obecnej nosi nazwę Czechowice-Dziedzice. Mój rodzinny dom można zobaczyć: jak się pociągiem jedzie, to ja go poznaję. Po pewnym czasie ojciec został przeniesiony (domyślam się, że awansowany) do Warszawy. Z tym, że tragedią naszej rodziny była choroba matki na gruźlicę. Osobiście, w przeciwieństwie do starszego brata, nie widziałem jej zdrowej. Ojciec starał się o jej leczenie. Załatwił mamie pobyt w Otwocku. W 1938 roku wszyscy wylądowaliśmy w tym mieście. Ojciec jeździł do Warszawy do pracy. Często bywał służbowo również w Wolnym Mieście Gdańsku. Po latach pojechałem do Otwocka. Willa, w której mieszkaliśmy, mieściła się wówczas przy ulicy 11 Listopada. Kiedy pojechałem, nazwa ulicy była już przywrócona i odnalazłem ten obiekt. Jak „wyszliśmy” z Otwocka, to mieszkaliśmy na Pelcowiźnie. Była to duża posesja: stary parkowy sad i drewniana, piękna willa. Obiady robione przez ojca były typowo męskie: otwierał konserwę, wrzucał jej zawartość do garnka i… był obiad (śmiech). Długo tak nie było, bo trafiła do nas służąca, Balbina – Litwinka spod Suwałk. Dlaczego tam zamieszkaliśmy? Dlaczego poważna firma lokuje jednego ze swoich dyrektorów na Pelcowiźnie, żeby zadźgały go tam bandziory? Był tam skład Standard Oil. Gdyby w 1939 roku spadła tam choć jedna bomba, to dopiero byłoby nieszczęście!

Nawiasem mówiąc, wraca pomysł, aby stworzyć tam kolejną bazę paliw…

– To ładnie! (śmiech). Mama zmarła na dwa tygodnie przed wybuchem II wojny światowej. Została pochowana w Pszczynie. Po latach znalazłem fotoreportaż z Jej pogrzebu.

Czy na Pelcowiznę też Pan pojechał po latach?

– Nie musiałem jechać, ponieważ w pewnych latach, na zakrętach mojego życia, wynajmowałem mieszkanie na Bródnie. Było tam nowe osiedle, a okna mojego mieszkania wychodziły na nasze stare mieszkanie.

W starym kinie Stanisława Janickiego - okładka książki/ fot. Roman Soroczyński
W starym kinie Stanisława Janickiego – okładka książki/ fot. Roman Soroczyński

W świetnej książce W starym kinie Stanisława Janickiego, będącej zapisem Pańskich rozmów z Andrzejem Pacułą (lub odwrotnie), wspomina Pan pierwsze swoje kina w Bielsku-Białej: „Rialto” i „Apollo”. Czy one rzeczywiście były pierwszymi Pańskimi kinami w życiu?

– Po raz pierwszy w kinie byłem Warszawie. Którejś niedzieli ojciec zaprowadził nas do kina „Roma” – tam, gdzie dzisiaj jest teatr. Było to chyba w 1938 roku. Kino było prowadzone przez organizację katolicką. Tytuł filmu mam wbity w głowę: Królewna Śnieżka Walta Disney’a. Zaczynałem więc od Disney’a, czyli z wysokiego pułapu komercyjnego.

Co jeszcze pamięta Pan z przedwojennej Warszawy?

Z ówczesnej Warszawy pamiętam przejazd tramwajem przez okratowany most Kierbedzia. Dlaczego? Pamiętamy, jak ten most wyglądał. Na dziecku przejazd przez taki most, w dodatku tramwajem, musiał zrobić wrażenie!

Starsi warszawiacy już po wojnie nazywali zbudowany na nowo most Śląsko-Dąbrowski mostem Kierbedzia.

– Tak. Natomiast bardzo ważna z opowieści warszawskich jest pewne wydarzenie, które pamiętam w szczegółach – tak, jakbym film oglądał. Mianowicie w niedzielę ojciec wziął brata i mnie do Łazienek. Gdybym był malarzem, to bym namalował: jak schodziliśmy, jak wyglądał Pałac Na Wodzie, piękne drzewa. Na mnie to zrobiło piorunujące wrażenie. Zapamiętałem to i do tej pory widzę. Dotarliśmy do Belwederu. I wtedy ojciec, który nie był politycznie zaangażowany, ale burzliwie uczestniczył w wielu wydarzeniach, postanowił nam pokazać Belweder. W ten sposób wycieczka zakończyła się patriotycznym akcentem. Staliśmy przed obiektem i ojciec powiedział nam, że jak flaga państwowa jest wysoko, to oznacza, iż prezydent jest na miejscu, a jak opuszczona na pół – to znaczy, że go nie ma. Wówczas był duży, sierpniowy upał. Jak wychodziliśmy sprzed Belwederu w stronę placu Unii Lubelskiej, to zaczęła się koszmarna burza i ulewa. Ojciec przewidział taką zmianę pogody, a dla nas to była atrakcja. Przy placu Unii Lubelskiej, na rogu Polnej, był przytulny lokal gastronomiczny. Tam wpadliśmy. Ponieważ była to pora obiadowa, trzeba było coś zjeść. Pamiętam, co jadłem: kartofelki z cebulką i zsiadłym mlekiem.

Ooo! (ciche westchnienie)

Stanisław Janicki i Jego kot - fot. Roman Soroczyński
Stanisław Janicki i Jego kot – fot. Roman Soroczyński

– Jak później mieszkałem na Mokotowie, to przejeżdżając tamtędy tramwajem, wspominałem tamto wydarzenie. Po śmierci mamy ojciec poprosił o pomoc ciocię Marię Mrzygłód z Tarnowskich Gór. Po wybuchu wojny, kiedy oblężenie Warszawy dochodziło do „zamknięcia”, Standard Oil przekazał ciężarówkę tym, którzy chcieli opuścić miasto. Samochód był niedoposażony: nie miał szyb w szoferce ani burt na skrzyni. Tym samochodem dotarliśmy aż za Lwów, do wsi Palikrowy blisko Podkamienia. Można było jechać tylko nocą. W czasie tej podróży wieźliśmy między innymi ciężko rannego żołnierza, całego w bandażach. Ojciec był w stalagu, wuj cudem ocalał z Katynia, a my w końcu – po krótkim pobycie we Lwowie – wylądowaliśmy w Kętach, a potem w Skoczowie.

Stanisław Janicki w trakcie autoryzacji wywiadu - fot. Roman Soroczyński
Stanisław Janicki w trakcie autoryzacji wywiadu – fot. Roman Soroczyński

W następnej części rozmowy powrócimy do wspomnień Pana Stanisława Janickiego o Warszawie okresu powojennego i Jego doświadczeń związanych z filmem. A Szanownemu Jubilatowi życzymy zdrowia, utrzymania doskonałej pamięci i… dużo pracy związanej z niezwykłymi wspomnieniami filmowymi.


    Leave a comment
    Your email address will not be published. Required fields are marked *