– 17 września 1944 roku porucznik Joseph Enthammer, oficer artylerii Wehrmachtu, spoglądając w kierunku Oosterbeeku, ujrzał coś, co wydało mu się białymi płatkami śniegu wiszącymi w powietrzu. „Nie może być”, zdumiał się. „We wrześniu nie pada śnieg!”.
W ten sposób rozpoczyna się książka We wrześniu nie pada śnieg. Niemieckie spojrzenie na operację „MARKET-GARDEN”, której autorem jest Robert Kershaw.
Rzekome płatki śniegu były w istocie brytyjskimi spadochroniarzami. Enthammer zaś oglądał początek operacji „Market-Garden” ‒ ogromnej ofensywy alianckich sił powietrznodesantowych. Miała ona otworzyć drogę, wiodącą holenderskimi mostami, do serca III Rzeszy.
Zapewne większość z nas widziała film „O jeden most za daleko” w reżyserii Richarda Attenborough, nakręcony na podstawie powieści Corneliusa Ryana pod tym samym tytułem. Słyszeliśmy też o polskich spadochroniarzach pod Arnhem. Omawiana pozycja stwarza okazję do spojrzenia na te walki oczami strony przeciwnej.
Lekko uzbrojonym, ale doskonale wyszkolonym, agresywnym i doświadczonym żołnierzom amerykańskim, brytyjskim i polskim, Niemcy przeciwstawili naprędce sformowane oddziały. Do dyspozycji mieli bezładną zbieraninę ocalałych z równie bezładnego odwrotu z Francji. Teoretycznie skazani byli na klęskę, a jednak zadali przeciwnikowi mocny i niespodziewany cios.
Autor dotarł do weteranów niemieckich, którzy opowiedzieli mu swoje historie związane z bitwą. W ten sposób powstał zbiór żołnierskich wspomnień i historii pojedynczych oddziałów biorących udział w walce, zaś jedna z najsłynniejszych operacji wojny jest przedstawiona oczami zwykłych żołnierzy różnych formacji, których przypadek rzucił na różne odcinki frontu w zupełnie różnych rolach.
Niestety, wielu z tych żołnierzy służyło w formacjach spod znaku SS, które w Polsce kojarzą się jednoznacznie negatywnie. Jednostki te nie cieszyły się również uznaniem żołnierzy z innych formacji, jak na przykład sierżanta Petersena, którego skierowano do koszar SS:
– Sytuacja była żałośnie śmieszna. Po pierwsze żaden z nas nie chciał walczyć razem z Waffen-SS. Mieli opinię bezlitosnych morderców.
Ale zdarzały się też inne sytuacje czy opinie. Kapitan SS Gräbner na ochotnika przeniósł się z Wehrmachtu do Waffen-SS. Inny żołnierz „z podziwem” patrzył na sprawność organizacyjną jednostki z tej formacji. Stąd z dużym zdziwieniem przeczytałem żale innego SS-mana:
– Walczyliśmy z Polakami w Falaise – byli brutalni.
Tuż obok znajduje się raport dowódcy batalionu SS, w którym czytamy między innymi:
– Kolejnym utrudnieniem jest dla nas postawa ludności cywilnej. Z całą pewnością stanie ona po stronie wroga, a szczególnie niebezpieczna będzie, gdy wróg zjawi się na tyłach batalionu. (…) Rozprawiono się z nimi [z Holendrami] w stosowny sposób.
Co oznacza ów „stosowny” sposób? Autor książki nie zostawia wątpliwości:
– Na bojownikach holenderskiego ruchu oporu, złapanych, gdy walczyli otwarcie jako ochotnicze siły nieregularne z pomarańczowymi opaskami naramiennymi, od razu wykonywano wyrok śmierci.
Dlatego dziwi mnie, że w innych miejscach Robert Kershaw bezkrytycznie (czy bez słowa komentarza) używa wobec partyzantów słowa „terroryści”. Jeśli nawet – zgodnie z podtytułem, Niemieckie spojrzenie na operację… – autor przedstawia właśnie niemiecki punkt widzenia, to od czego jest tłumacz?
Autor nie przedstawia sytuacji na froncie w szerszej perspektywie. Opis walk jest nieco oderwany od tego kontekstu. Wcale nie uważam tego za błąd. W ten sposób czytelnik niemal od środka poznaje początkowy chaos i improwizację, cechujące działania strony niemieckiej podczas operacji. Jednocześnie widzi wysiłki niektórych dowódców niemieckich, którzy potrafili zapanować nad tym chaosem. Jedna z głównych jednostek niemieckich, 1. Armia Spadochronowa dowodzona przez gen. Kurta Studenta, powstała zaledwie kilkanaście dni wcześniej. Często Niemcom pomagał przypadek. Dowódca artylerii dywizyjnej wspomina, jak przypadkowo odnaleziono niestrzeżony pociąg:
– Było na nim około czterdziestu dział prosto spod igły. Wzięliśmy tyle, ile chcieliśmy.
W jaki sposób uzupełniano „siłę żywą”? Jeden z oficerów sztabowych wyjaśniał:
– … oficerowie stawali na skrzyżowaniach i zgarniali każdego żołnierza, który nie potrafił od razu podać, dokąd zmierza.
Zresztą, czy chaos panował tylko po stronie niemieckiej? Otóż, nie!
– Pod osłoną nocy kolumna SS jechała między amerykańską 1. Armią od południa i brytyjską 2. Armią od północy. Kiedy trzeba było przekroczyć linię marszu Amerykanów, Feldgendarmerie (żandarmeria) SS, podążająca z kolumną, światłami i flagami z zimną krwią zatrzymała nieprzyjacielski konwój. Obie strony wzajemnie zignorowały się.
W innym miejscu niemiecki żołnierz opowiada o sytuacji, w której przy drodze wybito pododdział spadochroniarzy alianckich:
– … maszerowali w szeregu po drodze! Co za bezsens! Było nas tak niewielu! Powinni byli iść między drzewami, popełnili naprawdę makabryczny błąd. Może byli zbyt aroganccy i pewni siebie, może pragnęli dotrzeć do Arnhem pierwsi, by pokazać, na co ich stać.
W innym miejscu niemiecki dowódca dywizji jeszcze po wojnie zastanawiał się …
– … dlaczego czołgi, które z takim rozmachem pędziły na most w Nijmegen, nie ruszyły dalej. Alianci z pewnością zmarnowali okazję.
Na tym tle Robert Kershaw przedstawia lądowanie i walki polskiej 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej;
– Mimo że Polacy nie byli w stanie od razu wesprzeć Brytyjczyków, ich wpływ na przebieg operacji był większy, niż twierdzą niektóre oficjalne sprawozdania. Odciągnęli oni znaczącą liczbę żołnierzy i zasobów, które w przeciwnym razie wykorzystano by w skoncentrowanych atakach zaplanowanych na 22 września. Polacy wydłużyli przetrwanie brytyjskiej 1. Dywizji Powietrznodesantowej.
Robert Kershaw jest absolwentem historii na Reading University. W 1972 roku wstąpił do Pułku Spadochronowego, był instruktorem piechoty w Bundeswehrze, wojsk powietrznodesantowych, uczestniczył w wojnie w Zatoce Perskiej, w Bośni i operacjach na Bliskim Wschodzie oraz Afryce. Od 2006 roku pisze o historii militarnej i pełni rolę konsultanta.
Być może słowo „konsultant” ma kluczowe znaczenie, gdy Robert Kershaw opisuje przebieg operacji? Można odnieść wrażenie, że książka jest adresowana do czytelnika bardziej zaznajomionego z historią II wojny światowej na zachodzie Europy. Może autor chce zmobilizować pozostałych do poszukiwań poza treścią książki, która i tak ma ponad pięćset stron? Sam przekopał się przez olbrzymią ilość dokumentów, przeprowadził mnóstwo wywiadów. Nic dziwnego zatem, że – mimo zastrzeżeń niektórych polskich historiografów – książka We wrześniu nie pada śnieg. Niemieckie spojrzenie na operację „MARKET-GARDEN” doczekała się wielu pozytywnych recenzji.
Gen. dyw. John Frost, dowódca wojsk alianckich podczas walk pod Arnhem:
– Wspaniała praca ‒ opracowanie wielkiej wagi dla współczesnych historyków. Pozwala na zupełnie nową ocenę tamtych zmagań.
„Sunday Telegraph”:
– Nikt przedtem nie zapytał Niemców dlaczego cała ta operacja zakończyła się tragicznie. To, co powiedzieli Kershawowi, zmienia nasze rozumienie tamtych zdarzeń.
British Army Review:
– Ta znakomita książka stanowi wielki wkład nie tylko w badania nad „Market-Garden” i działaniami w północno-zachodniej Europie. Porusza także wiele wciąż ważkich zagadnień ogólnowojskowych.
Z całą pewnością jest to lektura oryginalna, uzupełniająca wiedzę tych, którzy do tej pory patrzyli na operację „Market-Garden” tylko oczami aliantów.