Chyba zdecydowana większość spośród nas słyszała słowa:
Przysięgam na kobiety stałość niewzruszoną / Nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
Pochodzą one ze Ślubów panieńskich, które Aleksander Fredro opublikował w 1832 roku. Lata płyną, a tego typu przysięgi nadal są składane przez niektóre nastolatki. Takie rozterki były i są udziałem kobiet nie tylko w Polsce. Nic dziwnego zatem, że inscenizacja Ślubów panieńskich, zaprezentowana w Teatrze Polskim w Warszawie, przenosi nas w lata siedemdziesiąte, na londyńskie przedmieścia. Zaprowadził nas tam reżyser spektaklu, Dan Jemmett, który na deskach Teatru Polskiego wystawił już mistrzowskie inscenizacje Burzy i Wieczoru Trzech Króli Williama Szekspira oraz Szkoda, że jest nierządnicą Johna Forda.
W programie spektaklu czytamy, że Dan Jemmett powiedział m.in.:
Przypominam sobie utwory, które wykazują podobieństwo ze „Ślubami panieńskimi”. Gdyby tylko poszukać w anglojęzycznej literaturze, przychodzi do głowy oczywiście Szekspir i choćby jego „Wiele hałasu o nic”…
Podbudowany tym porównaniem przypominam, że sceniczna prapremiera Ślubów panieńskich miała miejsce 15 lutego 1833 roku we Lwowie. Od tamtej pory w różnych teatrach wystawiono niemal tysiąc inscenizacji tego spektaklu. Zatem wróćmy do ostatniej interpretacji. Skoro lata siedemdziesiąte XX wieku, to i stroje pochodzą z tamtych lat: koszule są kolorowe, zaś spodnie mają rozszerzane nogawki (tzw. dzwony). Akcja rozgrywa się w angielskim domu, a zwłaszcza w przestronnym salonie. Do tego dochodzi otwarta kuchnia, dwie sypialnie na górze, zaś z tyłu mieści się ogród z grillem. Wszystkie elementy wyposażenia domu widać doskonale dzięki obrotowej scenie.
Dwie młode dziewczyny – Klara i Aniela – ślubują, że nigdy nie wyjdą za mąż. Bardzo to martwi robiącego maślane oczy Albina, ale też zaczyna bawić Gustawa, który niemal nieustannie obmyśla fortele mające doprowadzić do zmiany owych ślubów. Zanim jednak do tego dojdzie, bawimy się konwencją, w której podteksty seksualne odgrywają niebagatelną rolę. I to nie tylko w grze aktorskiej, ale i w cytatach z książek podbieranych ukradkiem z księgozbioru przez Jana. Do tego dochodzi ekspresyjna gra aktorów – zwłaszcza rewelacyjnego Maksymiliana Rogackiego.
Pozostali wykonawcy również wypadli świetnie, do czego zresztą Teatr Polski przyzwyczaił swoich widzów. Od dawna podkreślam, że występujący w nim aktorzy dysponują świetną dykcją, zaś ich kunszt aktorski jest ciągle doskonalony.
Język też – jak na dzieło klasyczne przystało – jest bohaterem spektaklu. Aktorzy doskonale bawili się lekką frazą Fredry, od czasu do czasu wychodząc poza tekst, ostatecznie jednak wracając do zwiewnej poezji autora.
Znakomitym posunięciem było wspólne oglądanie – niczym w kinie domowym – fragmentów „Ślubów panieńskich” Aleksandra Fredry w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego, zrealizowanych w 1972 roku dla Teatru Telewizji oraz fragmentu serialu animowanego „Pamiętnik Florki” Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel, zrealizowanego przez Studio Filmowe Anima-Pol. Doskonale dopasowano również piosenki: „Klaro, Klaro” (słowa i muzyka Mateusz Boruszczak) i „Niechaj tylko na chwilę” (słowa Aleksander Fredro, muzyka Mateusz Boruszczak) w wykonaniu Wojciecha Siwka oraz „Zapał” (słowa Aleksander Fredro, muzyka Mateusz Boruszczak) w wykonaniu Hanny Skargi czy „Weź nie panikuj” (słowa Justyna Kowalska, muzyka Mateusz Boruszczak) zaśpiewaną przez Modesta Rucińskiego.
Intrygi i podstępy, w większości inspirowane przez Gustawa, spowodowały, że bunt Klary i Anieli kończy się podwójnymi, a właściwie potrójnymi, zaręczynami. Dlaczego potrójnymi? Ano dlatego, że oprócz młodzieży (Klara – Albin, Aniela – Gustaw) związali się ze sobą Pani Dobrójska i Radost. Warto zatem wybrać się do Teatru Polskiego w Warszawie na Śluby panieńskie – spektakl pełen intryg, ale i szczęśliwych rozwiązań.